dutkiewicz wywiad00XX koncert Muzzeum Jazz za nami. 18 sierpnia w Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego wystąpiła grupa Artur Dutkiewicz Trio. Na kilka dni przed koncertem przeprowadziliśmy wywiad z liderem zespołu. Dziś prezentujemy zapis tej rozmowy.

Nazywa się pana często „ambasadorem polskiego jazzu”. Nie do końca mogę się z tym sformułowaniem „zgodzić”. Ambasador często całymi latami siedzi w swojej placówce dyplomatycznej. A pan? Pan od 2015 r. zagrał 80 koncertów (solo i z zespołem), z czego niemal połowę za granicą. Nowy Jork, Ottawa, Sydney, Kopenhaga, Hongkong, Tirana, Krasnojarsk, Meksyk, Izmir, Rijad, Paryż – wymieniać można długo.

– To prawda, że nie siedzę w domu. Jestem dosyć ruchliwy. Moja żona i menager – Hania – jest jak ministerstwo. Wysyła mnie, żebym łagodził obyczaje między narodami. Dobry ambasador to taki, który pokazuje to, co w jego kraju jest najciekawsze, reprezentuje go i kontaktuje się ze światem zewnętrznym, nie siedzi w swoim biurze. Moje placówki to fortepiany, które są niemal wszędzie na świecie, ostatnio nawet na lotniskach. Tak, jak kastaniety kojarzą się z Hiszpania, bębny z Afryką, to fortepian – dzięki Chopinowi – to bardzo polski instrument. Muzyka to narzędzie do komunikacji z coraz to nowszą grupą ludzi. Zawiera elementy kultury, z której się wywodzi, jest świadectwem czasu, w którym powstaje. W swoich utworach korzystam z naszych motywów ludowych i tego, czego nauczyłem się studiując muzykę klasyczną. W zasadzie każdy może być ambasadorem miejsca, z którego pochodzi. Wystarczy być sobą, nie udawać nikogo, dzielić się najlepszymi rzeczami z naszej rodzimej kultury.

Najnowsze wydawnictwo Artur Dutkiewicz Trio nosi tytuł „Traveller”. Jest to jazz na walizkach?

– Podróż odbywa się i na zewnątrz, i do wewnątrz, i te dwa światy łączy muzyka. Podróżujemy całe życie na skali naszej świadomości oraz dojrzałości. Nasza walizka to głowa, która ciągle ładuje się wrażeniami, informacjami, przeżyciami, a mózg-hard disc to zapisuje .Często jest też przeładowany, więc wymaga zresetowania. Ale umiejętne korzystanie z jego zawartości to też sztuka.
A tak normalnie to rzeczywiście dużo jeździmy, oglądamy świat, jego kulturę i pokazujemy naszą. Tytułowy utwór „Traveller” został napisany po pobycie we Lwowie, „Taniec Słonia” oparty jest na skali dźwiękowej, którą posługują się muzycy m.in. w Libanie, Indiach, na Bałkanach. Z niektórymi z nich miałem przyjemność również muzykować. „Dwa mazurki” to wrażenia z moich stron rodzinnych. „Hej Hania” to radość, która trzymała nas długo po pobycie na Antypodach, a „Neti Neti” to przebłyski stanu nieskończonej świadomości po kursach medytacji w Indiach.

Już wielokrotnie udowodnił pan, że biorąc się za interpretację klasycznych utworów, niezależnie czy będą to kompozycje Chopina, czy Hendrixa, nie próbuje pan odtworzyć melodii, ale ją stworzyć na nowo. Podobnie jest chyba z motywem podróży – nie jest to kopiowanie „egzotycznych” melodii, a raczej swobodna interpretacja.

– Jeśli chodzi o utwory Chopina to nigdy ich nie interpretowałem, ani nie przerabiałem. Ze względu na szacunek jakim je dążę. Grając w szkole jego mazurki, nauczyłam się na nich improwizować i to było inspiracją do napisania swoich mazurków.

Muzyka jazzowa to improwizacja. Pisze się swój temat, albo bierze zasłyszany, trzeba go na początku pokazać jak najbliżej oryginału, a potem na gorąco, za pomocą własnego języka – nad którym pracuje się latami – opisać, przetworzyć i stworzyć całość. W praktyce to wygląda tak, że do jednominutowego tematu tworzy się 7 minut swojej muzyki. Tak robili najwięksi – John Coltrane czy Miles Davis.

Niedawno byłem w Albanii, gdzie poznałem piękną melodię o nazwie „Tuman Kuqe”. Posłużyła ona do 10-minutowej improwizacji z miejscowym klarnecistą Ermalem Rodi podczas festiwalu Jazz in Albania. Połączyliśmy surowy, bałkański, melizmatyczny sposób grania z przestrzennym, opartym na klasycznej harmonii i szlachetnym brzmieniu fortepianu. Byliśmy zaskoczeni. Cieszyliśmy się z tego brzmienia. Muzyka albańska jest mało znana, a jest bardzo ciekawa. Istnieje tam rodzaj unikalnych śpiewów o nazwie ,,Isopoliphonic" polegających na jednoczesnym śpiewaniu kilku melodii. Przez UNESCO zostały one wpisane na listę światowego dziedzictwa.

Czy jazzman musi wychodzić z domu, aby podróżować?

– Nie, wystarczy zamknąć oczy, żeby uruchomić wyobraźnię i otworzyć odpowiedni folder z podróży. Wtedy, jak jakaś najmocniejsza myśl się tego domaga, emocje przenoszą się w formie improwizowanych dźwięków najpierw na klawiaturę. Potem zapisuje się je w nutach albo nagrywa magnetofonem. Z kolei dla mnie, jako słuchacza, muzyka to pojazd, który zabiera w podróż po całej skali naszych emocji. Gdy słucham symfonii Beethovena, to tam jest i radość i ból, miłość i smutek , gniew i niewinność, walka i pokój, dramat i harmonia. Sztuka to wszystko może wznieść i uszlachetnić.

Podróż bez celu to tułaczka. Trzeba mieć do kogo wracać i do czego. Cieszymy się, że jednym z takich miejsc powrotu jest Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce, a zbliżający się koncert to nie pierwsza pana wizyta w naszej instytucji.

– Tak, miałem już przyjemność kilka lat temu występować w muzeum. Słyszałem że macie nową piękną salę koncertową. Nawet w Australii o niej wiedzą. Mój znajomy, znany fotograf z Sydney – Tom Koprowski, robił tam sesję zdjęciową. Więc nie mogę się doczekać, żeby w niej zagrać.

Dziękujemy za rozmowę.